Witold Wojtkiewicz, „Idylla – Swaty” z cyklu „Ceremonie IV”

Witold Wojtkiewicz, „Idylla – Swaty”, z cyklu „Ceremonie IV”, 1908, tempera na płótnie

Szanowani Państwo, czas na trzecią odsłonę z cyklu „Karty z kalendarza”. Tym razem malarską ozdobą miesiąca jest obraz Idylla – Swaty autorstwa Witolda Wojtkiewicza (1879–1909).

Rację miał Tadeusz Boy-Żeleński, mówiąc o Wojtkiewiczu, że jest „wielkim poetą, który wypowiadał się środkami doskonale malarskimi”. Trudno bowiem w sztuce polskiej o bardziej liryczne w swym całokształcie dzieło niż stworzone przez tego artystę. Zwłaszcza gdy mówimy o dojrzałej fazie twórczości Witolda Wojtkiewicza, za początek której można przyjąć rok 1905. Nie tylko jednak poetyckość przedstawień stała się tym, co pozwoliło uznać artystyczną spuściznę malarza za zwiastun nowoczesności na gruncie rodzimej sztuki. To traktowanie materii malarskiej jako przekaźnika służącego do ujawniania najskrytszych pokładów ducha, a także umiejętność tworzenia wyzbytego pokusy naśladownictwa nakazały postrzegać oeuvre Witolda Wojtkiewicza w taki właśnie sposób.

„(…) jestem duży, chudy, ładny i mizerny bardzo chłopiec (…)” – pisał sam o sobie. Najczęściej posługiwał się przy tym charakterystyczną dla siebie autoironią. Była ona zresztą emblematem wielu wypowiedzi malarza, zarówno tych słownych (listownych), jak i tych artystycznych. Zacytujmy zatem jedną z nich, pochodzącą z listu Witolda pisanego do matki: „Zdrów jestem jak nieświeża ryba (…)”.

Dla innych z kolei Witold Wojtkiewicz jawił się przede wszystkim jako młody, utalentowany człowiek obdarzony fenomenalnym – często ciętym i ostrym w formie – poczuciem humoru, które tak naprawdę stanowiło ochronę jego delikatnej i wrażliwej osobowości.

Od wczesnych lat cierpiał na nieuleczalną chorobę serca, która spowodowała jego przedwczesną śmierć. Może właśnie dlatego w trakcie wyjazdów towarzyszył mu paraliżujący strach, tłumaczony przezeń wielką tęsknotą za domem. W Petersburgu, w którym Wojtkiewicz miał odbyć studia artystyczne, spędził zaledwie osiem dni. A następnie czym prędzej powrócił do Warszawy! Innym razem – kiedy sam André Gide, uwiedziony niezwykłą sztuką Wojtkiewicza, z własnej inicjatywy zorganizował wystawę jego prac w paryskiej Galerie Druet, namawiając jednocześnie do pozostania we Francji, ten wytrzymał tylko kilka miesięcy… A przecież Paryż był miejscem pożądanym przez większość ówcześnie żyjących artystów!

W twórczości Witolda Wojtkiewicza rojącej się od dziwnych postaci klaunów, ożywionych lal i marionet, zdziecinniałych starców, podstarzałych dzieci obecna jest groteska, która łączy w sobie to, co na pozór nieprzystawalne, czyli tragizm i komizm, fantastykę i realizm czy wreszcie piękno i brzydotę. W obliczu tej nieoczywistej, trudnej do jednoznacznego zdefiniowania sztuki warto zapoznać się ze słowami Witolda Noskowskiego, któremu udało się zbliżyć do skomplikowanego świata wyobrażeń Witolda Wojtkiewicza: „Wobec tajemniczych potęg, które nami rządzą, wszyscy jesteśmy dziećmi (…). Żyjemy na podwórku, klecimy sobie zabawki ze śmieci i patyków i płaczemy nad straconą iluzją, jak nad połamaną lalką”.

Ekspresyjna, oparta na satyrze i karykaturze ilustratorska twórczość Wojtkiewicza, będąca wynikiem współpracy artysty z czasopismami „Wędrowiec”, „Tygodnik Ilustrowany” czy „Liberum Veto”, z czasem przerodziła się w sztukę autonomiczną, nad wyraz imaginacyjną, a co za tym idzie – pełną hermetycznych znaczeń, niedomówień oraz symboli. Z tego też względu Witold Wojtkiewicz często uznawany jest nie tylko za wybitnego przedstawiciela symbolizmu, lecz także prekursora polskiej odmiany surrealizmu.

Muzeum Górnośląskie w Bytomiu może poszczycić się całkiem pokaźnym (zważywszy na krótki okres życia artysty, a także na zniszczenia dokonane podczas II wojny światowej) zbiorem dzieł Witolda Wojtkiewicza, liczącym dwanaście, głównie graficznych, jego prac. Antoni Potocki, pisarz i krytyk w jednej osobie, żyjący w czasach Wojtkiewicza, pokusił się o opis jednego z nich, a mianowicie obrazu Idylla – Swaty, stanowiącego jakże cenną ozdobę Galerii Malarstwa Polskiego bytomskiego Muzeum. Oto, co literat miał do powiedzenia na temat tego przedstawienia: „Zamazał się na widnokręgu i pogmatwał szereg kolorowych niby-chałup, nad którymi jak kropla wina na obrusie rozplamiło się niby-słońce. Coś strasznego mówią dwie postacie, które wiodą dziewczynkę w białej koszulinie, patrzącą poza obraz rozszerzonymi źrenicami – wiodą ją, tulącą w strachu rączki do piersi, po zielonym trawniku nad głębokie, krągłe lusterko wody (…)”. Potocki idealnie wyczuł dwuznaczny charakter owej sceny. Z jednej strony mamy bowiem do czynienia z idyllą pogodnego, wiejskiego świata, w którym soczystością zielonej trawy zadowala się zwyczajne stado gęsi. Z drugiej jednak – gdy spojrzymy na towarzyszy księżniczki, których poszepty powodują w niej rozdarcie niczym krwawiąca plama zachodzącego w tle słońce – ukazana rzeczywistość bezpowrotnie traci znamiona niewinnej sielanki.

[Opracowała: Helena Kisielewska, adiunkt w Dziale Sztuki Muzeum Górnośląskiego w Bytomiu]