Opis dzieła | Witold Wojtkiewicz, szkic do obrazu „Wezwanie (Hołd)”, z cyklu „Ceremonie III”, 1908

„Pod drzewem siedzi nadąsana dziewczynka w białej sukience. Podparłszy obu łokciami głowę na kolanach, nie widzi nawet poselstwa (…)” – tak krytyk literacki Antoni Potocki opisywał fragment Wezwania, będącego jedną z prac Witolda Wojtkiewicza, która powstała w rok przed śmiercią artysty. Hołd (druga nazwa dzieła) w rzeczywistości pełnił rolę szkicu do obrazu o tym samym tytule.

Jesienią 1908 roku na wystawie grupy Zero Wojtkiewicz zaprezentował siedem prac malarskich, które połączył wspólnym tytułem – „Ceremonie”. Na zbiór złożyły się takie przedstawienia, jak: Śmierć dziewczyny (Wyzwolenie), Asysta księżniczki, Wezwanie (Hołd), Idylla (Swaty), Zjawisko (Bajka), Chrystus i dzieci oraz Medytacje (Popielec). Co ciekawe, nie tworzyły one spójnej całości, nie łączył je także wspólny bohater czy też wątek narracyjny. Łączyło je natomiast to, że kilka z nich (w tym Wezwanie) pełniło rolę szkiców do wersji malarskiej. Warto przy okazji wspomnieć, iż ostateczna wersja omawianego tu dzieła znajduje się w zbiorach Muzeum Narodowym we Wrocławiu.

Witold Wojtkiewicz traktował swoje rysunki w sposób wyjątkowy, nadając im status prac całkowicie autonomicznych, podczas gdy szkice zwyczajowo uważano za mniej wartościowe w porównaniu z obrazami.

*

Autor „Ceremonii” nie był pierwszym polskim artystą, który zainicjował motyw dziecka w sztuce. Aleksander Kotsis, Jacek Malczewski, Stanisław Wyspiański to tylko niektórzy spośród wielu rodzimych twórców podejmujących wcześniej ten temat. Jednak w przeciwieństwie do Witolda Wojtkiewicza żaden z nich nie stworzył, jak to określił Jerzy Ficowski, „spójnego systemu wizjonerskiej mitologii” dotyczącej spraw dziecięcych. W przedstawieniach wykreowanych przez Wojtkiewicza, owszem, dzieci trzymały w rączkach szmaciane lalki, ujeżdżały drewniane koniki, wlokły za sobą zabawki na kółkach. Mimo to beztroska i uśmiech to ostatnie z rzeczy, które gościły na obrazach artysty. Tutaj dzieci bardziej przypominały zagubionych w swoim introwertycznym świecie dorosłych. Dlatego dziewczynka w białej sukni z koroną na głowie nawet nie drgnie na widok dwóch przybyłych w strojnych szatach posłańców. Jej wzrok utkwiony w martwym punkcie oznacza całkowity brak zainteresowania tym, co dzieje się dookoła. A przecież to dziecko, które w normalnych warunkach myślałoby głównie o zabawie. Również posłańcy nie wykazują zbytniego entuzjazmu z powodu spotkania. Chłopiec na koniu ze spuszczoną głową oraz dziwnym rodzajem zadumy na swej dziecięcej twarzy pozdrawia księżniczkę gestem uniesionej dłoni. Drugi, jakby lekko zawstydzony, podąża w stronę dziewczynki, niosąc czarny kwiat w podarunku. Cała scena przywodzi na myśl dworski ceremoniał.

Wojtkiewicz cyklem „Ceremonie” dał najpełniejszy wyraz swojemu niezwykłemu talentowi, mimo iż choroba serca, skutecznie i trwale odbierająca energię do życia, coraz bardziej przybierała na sile. I tym razem artysta nie zrezygnował z typowego dla siebie, mocno wysublimowanego podejścia do tematu. Oryginalność Wezwania polega między innymi na zamianie scenografii z typowej dla tego rodzaju scen, czyli pałacowej, na plenerową. Rolę tronu z baldachimem pełni „stelaż” kwietno-drewniany, wzbogacony wijącymi się niczym arabeska łodyżkami roślin oraz gałęziami drzew. W tle majaczy, znaczony orką i krzyżem, fragment rodzimego wiejskiego pejzażu.

Poselstwo zazwyczaj kojarzy się z poruszeniem wywołanym faktem dostarczenia adresatowi pewnej wiadomości. Jednak w tym przypadku mamy do czynienia z dziwnym bezruchem, który towarzyszy wszystkim trzem postaciom. Wrażenie otępienia jest tak dojmujące, że nawet przyroda zdaje się bardziej ożywiona niż one same.

Co ciekawe, zachowanie bohaterów Wezwania w żaden sposób nie odbiega od postawy wielu innych postaci z obrazów Witolda Wojtkiewicza. Ową inercję można uznać niemal za znak rozpoznawczy „wojtkiewiczowskich istot”. Ich powolne, pozbawione energii przeżywanie świata bliskie było z kolei postaciom z utworów Marcela Schwoba, Maurice’a Maeterlincka czy Oscara Wilde’a. Wyżej wymienieni stworzyli bowiem dzieła, które okazały się inspiracją dla artysty. Wystarczy przywołać takie tytuły, jak: Księga Monelli, Siedem królewien czy Urodziny infantki

*

Wiesław Juszczak, znawca twórczości Witolda Wojtkiewicza, autor wybitnej pracy na temat jego sztuki, uważał, że w „Ceremoniach” (czyli również w Wezwaniu) osobowość malarza wyraziła się najpełniej. Jak uzasadniał historyk: „Tam bowiem wszystkie niuanse tej twórczości splatają się w trudny do rozwikłania czy do przebycia gąszcz znaczeń, aluzji, relacji wzajemnych (…)”.

Cykl „Ceremonie” stanowi historię pełną fantazji, „w której odwrócona została zasada baśniowych opowieści, w której świat dorosłych nie został przykrojony do miary dziecięcego pojmowania świata, lecz został z całym swym brzemieniem konfliktów wtłoczony w ramy groteskowych, umownych, feerycznych scen”.

To na poły dziecięce, a na poły dorosłe przeżywanie świata z natury rzeczy musiało objawić się konfliktem skutkującym dziwnością i ekscentrycznością. Do tego wszystkiego doszła melancholia, głęboka i przejmująca… melancholia, która w dużej mierze wiązała się z sytuacją samego Wojtkiewicza. Śmiertelnie choremu artyście trudno było zapewne uwierzyć w pomyślność losu.

[Opracowała: Helena Kisielewska, kustosz w Dziale Sztuki Muzeum Górnośląskiego w Bytomiu]